Wyjście jest jeszcze kilka zakrętów dalej – a co sobie będą żałować! Wyłażę z podziemia i znajduję się na środku ruchliwego, jak jasna cholera placu. Jeszcze kilka minut temu byłem przekonany, że marnej jakości mapka w Lonely Planet wystarczy żeby dotrzeć na miejsce, ale już widzę, że tak prosto nie będzie. Idę w miejsce nazywane przez miejscowych Darband (może to ulica, może to dzielnica, a może jedno i drugie). Ponoć tam zaczyna się szlak na jedną z gór wznoszących się nad Teheranem. Ponoć jest ładnie, przyjemnie, ponoć są jakieś fajne knajpki. Ruszam sprawdzić… tylko… którędy? Stoję sobie, rozglądam się dookoła, próbuję się zorientować w terenie, znaleźć jakieś charakterystyczne punkty, czy coś…
– Excuse me, can I help you?
To jest właśnie fantastyczne w Irańczykach – zawsze, kiedy tego potrzebujesz pojawia się ktoś, kto mówi po angielsku i chce Ci pomóc. A tymczasem po 40 minutach marszu pod górę wskazanymi uliczkami docieram do miejsca, w którym kończy się asfalt. Zdaje się, że jestem jedyny, który zamiast wjechać busikiem, uprał się żeby znęcać się nad kolanami.
Teheran, Darband – liczne knajpki otoczone piękną przyrodą
Jest jakaś kolejka linowa, ale nie mam zamiaru z niej korzystać. Tu gdzie kończy się asfalt, tu zaczyna się też szlak na pobliską górę i tu też pojawiają się pierwsze kawiarenki. Wygląda to super, bo nie jest typową ulicą – w sumie to w ogóle nie jest ulicą. To ścieżka biegnąca zboczem góry i prowadząca na jej szczyt, z której zrobiono miejski deptak.
Teheran, Darband
Genialne połączenie szlaku turystycznego z miejscem, w które przychodzą wypocząć całe rodziny z dziećmi. I uwaga, uwaga, to jedno z najcichszych miejsc w tym mieście i jedno z nielicznych, w którym jest więcej powietrza niż spalin. Idę kilkadziesiąt minut pod górę. Mijam mnóstwo knajpek, restauracji i malutkich herbaciarni, w których można napić się tego tradycyjnego irańskiego napoju, a do tego zapalić shishę. A potem przegryźć grillowaną kukurydzą.
Teheran, Darband – można też zjeść grillowaną kukurydzę
Ścieżka raz jest płaska i zapewnia piękne, panoramiczne widoki, to znów chowa się między ogromne skały. Przecina potoki i strumienie (a może to one przecinają ją?) by chwilę później ominąć ogromne drzewa rosnące na samym środku. Jest pięknie i unikalne, bo to sklepiki i restauracje zostały dopasowane do otaczającej przyrody, a nie odwrotnie. I tak na przykład jedna z knajpek postawiła ławy do siedzenia na środku strumienia (na drewnianym podeście oczywiście). Drzewo uniemożliwia zadaszenie? Nic nie szkodzi – przecież w dachu można zrobić dziurę na pień.
Teheran, Darband – ławy na środku strumienia, drzewa przechodzące przez dachy – jest pięknie!
(Nie)pyszne pyszności
Mijam właśnie ogromne stoisko z czymś, co wygląda, jak kandyzowane owoce. Rodzajów i kształtów jest chyba więcej niż odcinków Mody na sukces. Ślinka mi leci na sam widok. Zdecydowanie mam słabość do słodyczy, która właśnie teraz każe mi spróbować tego przysmaku. Już mi sprzedawca nałożył, już zapłaciłem, już mam w ręku porcję tych pyszności, biorę pierwszy kęs…eeee… czemu to smakuje tanim jabolem?! Drugi kęs, trzeci… i cała miseczka ląduje w śmietniku. Nie zrażam się – pewnie mi się jakieś nieświeże, lekko sfermentowane trafiło. Kupuję na innym stoisku. Znowu nie mogę się doczekać pierwszego kęsa, znowu aż mi ślinka cieknie… odgryzam kawałek i…
… dochodzę do wniosku, że poprzednia porcja, to jednak całkiem dobra była.