Od tarki do pralki – historia urządzeń do prania

0
301
Od tarki do pralki – historia urządzeń do prania

Dziś problemem bywa wybór modelu pralki, jej ekonomiczność czy ekologiczność. Pamiętamy jeszcze nasze „franie”? A babcie pochylone nad tarką? Chyba coraz mniej…

Landsberg – porządne niemieckie miasto – praniu poświęcał wiele uwagi. Może nie zgodnie z włoskim modelem, z praniem powiewającym na każdym kroku. Były oczywiście profesjonalne pralnie, maglarnie, plisowanie czy inne usługi wokół bielizny i odzieży. Jednak zwyczajowo w „normalnym domu”: „co cztery tygodnie prało się. Pamiętam zakup środków piorących w składzie mydlarskim Bumke‘go przy Richtstraße (ob. ul.Sikorskiego). Mydło w paście, soda, ultramaryna itd… Pralnia była na IV piętrze naszego domu, podłoga była wyłożona grubą metaliczną folią. Praczka dostawała za cały dzień 10 marek, tak samo prasowaczka. Piec do grzania żelazek był uprzednio specjalnie rozgrzewany, do niego trafiały ich żelazne dusze. Wcześniej bieliznę wałkowano w wielkim maglu. Duża bielizna, to było spore wyzwanie…”. Tak wspominał swoje dzieciństwo w miejscu niedawnego SDH Kokos patron odbudowy fontanny Paukscha z 1997 landsberczanin Werner Siebke.

Jednak najczęściej pralnie były w piwnicach kamienic, jak właśnie niegdyś w mojej. Stąd daję miejsce tu mojej „sąsiadce”, a raczej poprzedniczce pod tym samym adresem – Brigicie Bohm, do której dziadków niegdyś należała cała kamienica. „Mieszkaliśmy przy Bismarckstraße 26 (ob. ul. Łokietka) na parterze po prawej stronie, w kierunku Moltkestraße (ul. Dąbrowskiego). Aż do wieku 15 lat to było moje ukochane miejsce życia i zabawy”. Dziś to miejsce znanej księgarni św. Antoniego, a wtedy renomowane atelier krawieckie Fritz Bohm.

„Dzień prania był dla mnie jako dziecka zawsze wielkim przeżyciem. Moja mama zamawiała wtedy praczkę. Przychodziła ona wcześnie rano z Frydrychowa (okolice starej gazowni) i rozpalała ogień pod wielkim mosiężnym kotłem w pralni. Nie trwało to długo, a pomieszczenie wypełniało się parą, jak w tureckiej łaźni. Nieco niesamowicie robiło w tej naszej dość ponurej piwnicy. Po długich ubijaniach, tarciach i płukaniach dochodziło jakby siorbanie, ssanie i mlaskanie pompy. Stała obok okna, prawie pod zlewem naszej kuchni, by ług i mydliny mogły zostać zmyte. Przy tym mogłam pomagać. Nieźle musiałam się namęczyć z drewnianą wajchą, by wprawić w ruch pompę.

Na podwórku w międzyczasie moja mama rozciągała już między domem a płotem sznury. Tutaj przez resztę dnia majtały nasze prześcieradła, poszwy i ręczniki w słońcu i wietrze. Przy gorszej pogodzie trzeba było z ciężkim koszem wspiąć się boczną klatką schodową aż na strych, zajmował on całą przestrzeń pod dachem od strony ul. Dąbrowskiego. Zanim wszystko pachnące, świeże, z zaprasowanymi kantami mogło trafić do szafy, trzeba było te góry wymaglować i wyprasować.

Całkiem inaczej było, kiedy można było sobie pozwolić na luksus ‘pralni parowej’ u Otto Schulz‘a przy Richtstrasse. Wtedy wóz z dwójką koni przywoził gotowe i zapakowane firany i bieliznę stołową – naciągnięte, wykrochmalone i wymaglowane”.

Nieco inaczej, bo z zakupami i usługami, pod innymi adresami, ale i Gorzów tak rozprawiał się ze swymi brudami. Długo podówczas, ale już od dawna należą takie obrazki, dźwięki do ginącej przeszłości… Kto ma jeszcze jakieś pamiątki tamtych prań? Z

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here